Pojawiły się sensacyjne doniesienia o złożach bursztynu występujących na trasie planowanego przekopu przez Mierzeję Wiślaną. Tu i ówdzie sugeruje się, iż z jego wydobycia dałoby się nawet sfinansować całą tę inwestycję, której oficjalny koszt oszacowano na 880 mln zł.
Marzących o jantarowym eldorado na mierzei (podobnie jak niegdyś o łupkowo-gazowym) należałoby jednak poinformować o dziwnych właściwościach tej kopaliny. Otóż bursztyn pojawiający się przy okazji prowadzenia wielkich prac budowlanych ma przedziwną tendencję do… wyparowywania. Kiedy budowano na Żuławach rafinerię, torfiasty grunt trzeba było uprzednio zagęścić, by utrzymał ciężar ogromnych zbiorników i innych instalacji. Czyniono to metodą wykorzystywaną później przez dzikich poszukiwaczy: potężnymi inżektorami wypłukiwano słabonośny torf, wprowadzając na jego miejsce tłuczeń. Wykonano tysiące takich iniekcji. Wypłukany przy tej okazji bursztyn, jak wspomniano, wyparował.
Kiedy rozpoczęto wiercenie tuneli drogowych pod Martwą Wisłą, dla osób jako tako obeznanych z lokalną geologią musiało być oczywiste, iż tam również powinien się znajdować bursztyn – wszak to te same tereny wielkiej, rzecznej delty. Zresztą, skoro wydobywali go dzicy poszukiwacze na pobliskich łąkach, dlaczego nie miałby on występować i tam? Czy słyszał kto w ogóle o znalezieniu choć okruszka podczas tych prac? A przecież urobek z wiercenia usuwany był hydraulicznie, a użyta do tego płuczka oczyszczana była w wielkich odsączarkach i zawracana do ponownego wykorzystania. Jeśli nawet był tam jakiś bursztyn, to wyparował.
Dlaczego więc z tym, na który ewentualnie natrafiono by podczas prac przy przekopie, miałobyć inaczej? Trudno przy każdej koparce czy pogłębiarce postawić strażników (a byłyby to niezwykle atrakcyjne posady!), by pilnowali cennego urobku. Ale wcześniej należałoby zdecydować, czy ma tam być kopalnia (złoża zalegają głęboko), czy kanał żeglugowy, bo jedno z drugim może kolidować.