W dorosłość wchodzi już całe pokolenie młodych ludzi, którzy urodzili się w roku, gdy położono stępkę pod budowę korwety typu Gawron. O zawirowaniach wokół tej inwestycji napisano tomy, nie ma sensu powtarzać całej historii najdłużej budowanej jednostki w historii Polskiej Marynarki Wojennej. I największego w jej historii skandalu. Dzięki programowi Gawron mieliśmy być potęgą na Bałtyku, bowiem jego – hurraoptymistyczne – założenia obejmowały realizację 7 jednostek. Byłoby to potężne wzmocnienie naszych sił morskich. Jednak wobec rosnących kosztów (a w rezultacie ostatecznego zamknięcia programu Batory), kłopotów Stoczni Marynarki Wojennej, zmieniających się koncepcji, w tym tych dotyczących typu jednostki (ostatecznie stanęło na patrolowcu o nazwie Ślązak) i wielu innych czynników, które można by wymieniać godzinami, skończyło się na nieprawdopodobnym wręcz blamażu. W pewnym momencie realny był nawet scenariusz zezłomowania zbudowanego już kadłuba. To przykładowy pokaz niekompetencji, za którą odpowiada (w bardzo różnym stopniu) 8 premierów i 7 ministrów obrony narodowej, bo tylu ich się do tego czasu przewinęło. Finalnie budowa kosztowała 1,2 mld zł, co wobec zapowiedzi sprzed niecałych dwóch dekad, mówiących o maksymalnie 4 latach na realizację i kosztach rzędu 300 mln zł, brzmi jak ponury żart.
Epopeja Gawrona/Ślązaka ujawniła, że nasz kraj nie ma ani poważnej koncepcji obrony swojej morskiej granicy, ani przede wszystkim potencjału do budowy dużych lub średnich okrętów. A przez to nie jest liczącym się graczem na międzynarodowej scenie. Nasza marynarka wojenna przedstawia obraz nędzy i rozpaczy. Brakuje przede wszystkim okrętów podwodnych, a nasze największe jednostki nawodne – ORP Gen. T. Kościuszko i ORP Gen. K. Pułaski – mają już 40 lat! I na razie nie widać, by cokolwiek mogło je zastąpić.
A za Ślązakiem już chyba na zawsze będzie ciągnęło się odium skandalu, niewykorzystanej szansy na odbudowę naszego morskiego potencjału i międzynarodowej pozycji Polski ma morzach.