Mijające wakacje stały pod znakiem obaw setek tysięcy turystów nad Bałtykiem – przypłyną sinice czy nie przypłyną. Sprawa sinic to coś więcej niż kwestia wygody urlopowiczów. Wielu komentatorów podaje przykład Bałtyku jako klasycznej „ofiary” zmian klimatycznych – coraz cieplejsza woda, niskie zasolenie. Zmiany klimatyczne to jedno, ale czasami to forma usprawiedliwiania własnej bylejakości. I dlatego mój niepokój wywołał raport Fundacji Przyjazny Kraj „Zasoby wodne w Polsce – ochrona i wykorzystanie”. Dane z raportu budzą niepokój. „W 2019 r. aż 57% kąpielisk bałtyckich było czasowo zamkniętych z powodu pojawiających się sinic. Powierzchnia martwych stref zajmuje ok. 18% powierzchni dna morza, zaś 28% stanowią strefy o obniżonej zawartości tlenu”. Oczywiście, można iść na skróty i na zmiany klimatyczne zrzucić zanieczyszczenia Bałtyku nawozami, które „karmią sinice”.
Jednak autorzy raportu na skróty nie poszli i efekt jest jeszcze bardziej niepokojący. Jak twierdzą, ze względu na brak zbiorników o odpowiedniej pojemności na odchody zwierzęce rolnicy często łamią zasady dobry praktyk, aplikują nawóz naturalny wtedy, kiedy gleba nie jest w stanie skutecznie związać substancji nawozowych. W efekcie deszcz lub topniejący śnieg niesie biogeny (azotany i fosforany) do zbiorników i cieków wodnych. Ale te banalne błędy mają wpływ nie tylko na sytuację w Bałtyku. Lubimy chwalić się, ile to oczyszczalni ścieków zbudowaliśmy przez ostatnie 30 lat. Tymczasem sytuacja np. w Krainie Wielkich Jezior Mazurskich wcale nie jest taka dobra. „Na 161 mazurskich portów tylko 33 odbiera ścieki z przenośnych toalet chemicznych, a 12 ma pompy do opróżniania zbiorników większych jachtów. Wielu żeglarzy nie korzysta z portów, gdyż postój w nich jest płatny (…).” – czytamy w raporcie.
Od lat opowiadamy sobie o odpowiedzialności za środowisko, o wpływie człowieka na procesy w przyrodzie. Ale nie wprowadza się nakazu prowadzenia racjonalnej polityki w zakresie utylizacji ścieków z jachtów. Z drugiej strony jest w tych sytuacjach odrobina nadziei. Aby je zmienić, nie potrzeba miliardów złotych i wielkich inwestycji. Trzeba szkolić, budować szalety i… czekać na efekty.