Bałtycki Terminal Kontenerowy w Gdyni stał się głównym polskim terminalem wojskowym. W pierwszych dniach grudnia br. odbywał się tam rozładunek południowokoreańskich czołgów i armatohaubic zakupionych przez polską armię oraz wyposażenia amerykańskiej 1. Dywizji Piechoty, legendarnej „The Big Red One”, która jest najstarszą działającą bez przerwy dywizją amerykańskiej armii, utworzoną jeszcze w czasie I wojny światowej. Walki, w których uczestniczyli służący w niej żołnierze, nie raz były podstawą do scenariuszy hollywoodzkich filmów. Jej żołnierze stacjonują obecnie w Polsce i nie jest to ani pierwszy, ani ostatni transport sprzętu tej formacji dokonywany za pośrednictwem BCT.
Aby przeprowadzać takie operacje, terminal musi oczywiście spełniać bardzo wysokie standardy bezpieczeństwa. Informacje o ilości i parametrach przeładowywanego sprzętu oraz amunicji muszą być skrupulatnie kontrolowane i nie mogą przeniknąć poza struktury NATO. Z polskiej i europejskiej perspektywy najistotniejsze jest oczywiście chronienie tych informacji przed Rosją, ale dla Amerykanów równie ważne jest, żeby nie miały do nich dostępu służby chińskie. NATO nie uznaje wprawdzie Chin za zagrożenie, ale w przyjętej w br. w Lizbonie koncepcji strategicznej określono je jako poważne wyzwanie. Wątek ten pojawiał się także w polskich mediach w trakcie wyboru dzierżawcy terenów terminalu kontenerowego w gdyńskim porcie. Tego, w którym obsługiwane jest amerykańskie wojsko i do którego dotarły południowokoreańskie czołgi.
Wydaje się jednak, że dopiero wojna uświadomiła decydentom, że w przypadku strategicznych portów pochodzenie kapitału ma znaczenie. Do tych wniosków doszli nasi zachodni sąsiedzi, którzy dyskutowali o skali obecności chińskich inwestorów w Porcie Hamburg. Ostatecznie chińska firma COSCO musiała się zadowolić pakietem mniejszościowym, który nie uprawnia ich do decyzji strategicznych w porcie.