Zmiana rządu w Polsce daje szansą na nowe otwarcie w relacjach polsko-niemieckich, które w ostatnich latach były bardzo napięte. W branży morskiej jednym z tematów jest konflikt wokół budowy terminalu kontenerowego w Świnoujściu, przeciwko któremu protestują niemieckie samorządy i ekolodzy. Wokół niemieckich protestów narosło wiele mitów, które były jeszcze podsycane. Najważniejszy z nich to prezentowana często narracja, że „Niemcy chcą zablokować polski terminal, ponieważ będzie on konkurencją dla Hamburga i innych niemieckich portów”.
Postanowiliśmy sprawdzić, co na ten temat pisze niemiecka prasa i czy w artykułach przewija się wątek ekonomiczny, związany z ewentualnymi obawami o wpływ Świnoujścia na kondycję niemieckich portów, gospodarki i zatrudnienia w niemieckiej branży morskiej. Czy to w ogóle jest temat, którym żyją zwykli Niemcy?
Na wstępie warto przypomnieć rzecz, wydawałoby się, oczywistą, która jednak wymaga wyjaśnienia w kontekście mitu o niemieckim społeczeństwie rzekomo solidarnie broniącym interesów portu w Hamburgu przed polską konkurencją. Porty morskie rzeczywiście odgrywają ważną rolę w niemieckiej gospodarce, ale to nie tak, że niemieckie PKB się zawali, gdy obroty branży morskiej nieco spadną z powodu polskiej konkurencji. Niemcy są państwem federalnym, dużo bardziej zdecentralizowanym i odpornym na wpływy polityczne czy biznesowe niż Polska. W praktyce oznacza to, że bogactwo Hamburga czy Bremy nie przekłada się na poziom życia zwykłych Niemców na wyspie Uznam protestujących przeciw polskiemu portowi. Pieniądze zarobione w danym landzie zostają w tym landzie, różnice regionalne są diametralnie większe niż w Polsce: PKB na mieszkańca Hamburga i okolic jest na poziomie Luksemburga i Szwajcarii, a PKB Meklemburgii-Pomorza Przedniego to zaledwie 80% średniej unijnej, czyli na poziomie Śląska, Czech czy zachodniej Słowacji. Mieszkańcy średnio zamożnych wysp Uznam czy Rugia z byłego NRD nie solidaryzują się z bogatymi portowcami z zachodnich landów. To są dwa różne światy. Powiązaniom z branżą morską stanowczo zaprzecza samorząd gminy Heringsdorf, który poprosiliśmy o odniesienie się do tych zarzutów.
Niemcy, owszem, obawiają się utraty miejsc pracy, ale w turystyce na wyspach Uznam i Rugia, bo w ich opinii nadbałtyckie kurorty stracą na atrakcyjności wskutek zniszczenia krajobrazu, hałasu i zanieczyszczenia plaż. W tym kontekście nie pojawiają się obawy o to, że wskutek utraty ładunków na rzecz polskich portów obywatele Niemiec stracą pracę w branży morskiej w Hamburgu czy Rostocku (więcej w „Namiarach na Morze i Handel” 1/2024).