Coraz więcej różnych znaków wskazuje, że załamanie światowej koniunktury może być tuż za progiem. Źle się dzieje w Chinach, gdzie drastycznie spada sprzedaż aut, co jest zwiastunem gorszych czasów. Spodziewane jest tam też pęknięcie spekulacyjnej bańki mieszkaniowej. A przecież podczas poprzednich kryzysów to właśnie gospodarka chińska wyciągała świat z kłopotów gospodarczych.
Balansującą na krawędzi kryzysu globalną gospodarką postanowił dodatkowo zatrząść prezydent Trump, eskalując wojnę handlową z Państwem Środka bez oglądania się, iż rykoszetem uderzy to także w gospodarkę amerykańską. To nie jedyny zresztą front, na którym prezydent toczy wojny handlowe, bo obiektem sankcji stał się także Iran, a kolejne groźby kierowane są pod adresem Unii Europejskiej. Nie dość, że opiera się ona importowi amerykańskich produktów rolnych, to jeszcze zalewa tamtejszy rynek samochodami, które Amerykanie często przedkładają nad własne. Do tego na kłopotach Boeinga, którego ostatnie cacko wykazywało dziwną tendencję do spadania, usiłuje zbijać interes bezczelny Airbus, więc także i jemu pogrożono palcem.
Wydawać by się mogło, że „nasza chata z kraja” i te odległe światowe kłopoty oraz przepychanki dotyczą nas mało albo i wcale, gdyż gospodarka rozwija się ponoć świetnie i coraz szybciej. Ale ostatnio tąpnęło już i bliżej nas: od początku roku gwałtownie maleją zamówienia w przemyśle niemieckim. To już co innego, gdyż ok. 1/4 naszej wymiany handlowej odbywa się właśnie z zachodnim sąsiadem. Dotyczy to w szczególności przemysłu samochodowego, w którym transgraniczne powiązania kooperacyjne są nader liczne. Nie dość więc, że wirus przybyły ze wschodu pustoszy nasze świniarnie, to kolejna „zaraza” może nas dopaść z zachodu.
A nie wygląda na to, żebyśmy się jakoś szykowali na gorsze gospodarczo czasy. Raczej wręcz przeciwnie, rządzący sprawiają wrażenie, jakby dobra koniunktura miała trwać wiecznie, a przynajmniej do następnych wyborów.