Polska próbuje zbudować elektrownię jądrową od kilkudziesięciu lat. Budowa atomu jest niezbędna, nawet jeśli miałaby się jeszcze bardziej opóźnić. Debata o energetyce jądrowej w Polsce pamięta czasy Elektrowni Żarnowiec, której fundamenty powstały w czasach reżimu komunistycznego, ale budowę porzucono w czasie przemian ustrojowych oraz gospodarczych. Gdyby nie ta decyzja, będąca przedmiotem intensywnej debaty eksperckiej, mielibyśmy pierwszy reaktor w 1998 r. Program Polskiej Energetyki Jądrowej z 2020 r. zakłada budowę reaktorów jądrowych w oparciu o technologię wodno-ciśnieniową PWR zapewnioną przez jednego dostawcę, który przy okazji miałby być uczestnikiem modelu finansowego. Pierwsza elektrownia jądrowa w Polsce miałaby stanąć w preferowanej lokalizacji Lubiatowo-Kopalino w pobliżu pozostałości Elektrowni Żarnowiec ze względu na dostępność wody chłodzącej i portu pozwalającego sprowadzać komponenty do budowy. Polacy chcą mieć pierwszy reaktor w 2033 r. i 6-9 GW z energetyki jądrowej, co pokryje około jednej piątej zużycia energii w naszym kraju do 2043 r. Wybór partnera technologicznego oraz modelu finansowego ma zostać dokonany w drugiej połowie 2022 r. ze względu na to, że Polacy otrzymali na razie dwie oferty, koreańskiego KHNP oraz francuskiego EDF, ale czekają na propozycję amerykańskiego Westinghouse.
Obecnie Niemcy odpuszczają atom, Francuzi – gaz, a Polacy zyskują przestrzeń do wykorzystania obu tych źródeł w procesie transformacji energetycznej z poprawką na bezpieczeństwo, tak ważną w obliczu ataku Rosji na Ukrainę. Z tego punktu widzenia Polska jest skazana na atom niezależnie od tego, jak długo jeszcze będą trwały przygotowania do budowy elektrowni atomowej. Przydałby się już, ale dobry i 2033 r. Kryzys energetyczny jedynie podkreślił znaczenie energetyki jądrowej, która pomoże uniezależnić Europę od gazu rosyjskiego i realizować dalej politykę klimatyczną w sposób bezpieczny dla systemu elektroenergetycznego (więcej w „Namiarach na Morze i Handel” 13/2022).