Chociaż obowiązek certyfikacji polskich morskich farm wiatrowych wprowadzono ustawą już 2 lata temu, to temat ten wciąż wywołuje wiele dyskusji w branży, także krytycznych. Nie wszyscy inwestorzy wybrali także towarzystwa certyfikacyjne, które zajmą się tym procesem.
– Certyfikacja projektu ma duże znaczenie, bo umożliwia właściwe zarządzanie ryzykiem w projekcie i służy osiągnięciu niezawodnej eksploatacji – podkreśliła Agata Staniewska, dyrektor zarządzająca Ørsted Offshore Poland.
Przedstawiciele towarzystw klasyfikacyjnych i eksperci branżowi zaznaczają jednak, że wciąż można usłyszeć ze strony inwestorów lub wykonawców głosy krytyczne na temat procesu certyfikacji, które mówią o tym, że jest to kosztowne i może opóźnić inwestycje, sporo obaw ma też budzić konieczność przekazania przez inwestora wielu wrażliwych danych osobie trzeciej, co wymaga sporego zaufania.
Część głosów przywołuje też popularny przykład Wielkiej Brytanii, gdzie certyfikacja morskich farm wiatrowych nie jest obowiązkowa. W ocenie towarzystw certyfikacyjnych jest to szczególnie nietrafiony argument, bo w tym kraju rzeczywiście certyfikacja nie jest obowiązkowa, ale realizacja inwestycji bez takiego procesu jest praktycznie niemożliwa. Żaden wykonawca albo firma finansowa nie będzie chciała ryzykować współpracy z niepewną, a więc pozbawioną certyfikatu inwestycją. Podkreślany jest także fakt, że część inwestorów budujących farmy w krajach, gdzie certyfikacja nie jest wymagana, i tak decyduje się na przejście tego procesu albo go nawet rozszerza o dodatkowe elementy. Powód tych działań jest w tym przypadku efektem biznesowej kalkulacji – certyfikowany projekt farmy zdecydowanie ułatwi pozyskanie zagranicznych partnerów, będzie też celnym argumentem przy próbie zdobycia dodatkowego finansowania. I chociaż branża z wyraźnym zadowoleniem przyjęła polską ustawę o obowiązkowej certyfikacji, to kwestią sporną i wyraźnym problemem stały się zbyt sztywne ramy czasowe, które się w niej znajdują (więcej w „Namiarach na Morze i Handel” 19/2024).